poniedziałek, 10 września 2012

Krótka fotorelacja z mini wakacji... Starnbergersee, Olimpiapark, Fire Dragon

 W ubiegłym miesiącu pisałam Wam o odwiedzinach gości... mianowicie przyjechał do nas mój brat z dziewczną, co bardzo mnie ucieszyło, bo rzadko się widujemy...
On też mieszka w Niemczech z tym, że troszkę dłużej niż ja i mniej więcej w takiej odległości od nas jaką ja mam do Polski, czyli jakieś 700 km... ;) szkoda, ale tak jakoś wyszło...

Mam dla Was małą fotorelację z tego czasu, bo spędziliśmy go naprawdę fajnie i aż szkoda, że tak szybko minął... 

Przygotowania rozpoczęliśmy od tuningu naszej sofy poduchami z Ikea oraz od nadmuchania materaca, który jak się okazało jest całkiem wygodny tylko trzeszczy przy przekręcaniu się... ;)


Na powitanie była obiado-kolacja... 


... w roli głównej canelloni... pyyycha! Wszystkim bardzo smakowało... jeśli chcecie przepis jak je robiłam, dajcie znać... ;)


Muszę przyznać, że pogoda była naprawdę cudowna, iście wakacyjna, chyba ponad 30 stopni... 
wybraliśmy się zatem nad jeziorko, żeby troszkę odpocząć i się zrelaksować...
Cel... Starnberger See... kolejne jeziorko, nad które możemy dojechać S-bahnem z Monachium (S6, kierunek Tutzing)... wysiadamy i możemy podziwiać od razu takie widoki... :)


Woda jest naprawdę krystaliczna i zdecydowanie bardziej zachęca do pływania niż ta w Ammersee (zero glonów, których nienawidzę itp.), plaż i miejsc do tego jest niestety zdecydowanie mniej, jeziorko ma raczej charakter rekreacyjny...


Wybraliśmy się łódką na mały rejs po jeziorku... było naprawdę cudownie, popływaliśmy, nawet ja, która boi się głebinowych czeluści... ;)

Na drugi dzień wybraliśmy się do Olimpiaparku, które jak zwykle nie zawiodło...

...wesołe misteczko oraz liczne stragany...



... gadający dom strachów... od dziecka strasznie mi się podobają takie miejsca...
najbardziej chyba ze wszystkich atrakcji...
niestety tym razem się nie skusiłam... ;)


... a nad wodą Beach Party Bar z plażą i możliwością spróbowania swoich sił na nartach wodnych... :D


Wieczorem natomiast wybraliśmy się do bardzo ciekawej, tradycyjnej chińskiej restauracji o nazwie Fire Dragon, zupełnie nie przypominającej tych, które do tej pory odwiedzałam... ;)

Na stole stał podgrzewany kociołek (feuertopf) z dwoma rodzajami wywaru... łagodnym i pikantnym (takie sobie wybraliśmy), następnie na talerz nakładamy sobie na co mamy ochotę... od ryb, przez owoce morza (tych było chyba najwięcej), mieso, warzywa, makaron itp... wybór był niesamowity i naprawdę niektórych rzeczy nigdy nie próbowałam wcześniej, więc troszkę się obawiałam, czy dam radę... ;)


Wrzucamy nasze surowe, urzednio wybrane składniki do garnka a następnie wyławiamy za pomocą sitek... ;)

Powiem szczerze, że naprawdę niesamowita kolacja... trwała kilka godzin i była dla mnie bardzo dużym zaskoczeniem i przeżyciem jednocześnie... zupełnie inne doświadczenie, które bardzo mi przypadło do gustu... ;)

Jestem dumna, że spróbowałam nowych smaków, choć jeszcze kilka zostawiłam sobie na kolejny raz... ;)


Tutaj link do restauracji, w której byliśmy i którą z czystym sumieniem mogę Wam polecić... :)
Możecie sobie zobaczyć też jak to wygląda... ;)
http://myasianmunich.de/article.php?id=16&lang=de
Jeśli macie ochotę się tam wybrać, dobrze zrobić sobie rezerwację, bo bardzo często jest przepełniona...


Czas upłynął nam bardzo miło i jak to zwykle bywa... zdecydowanie za szybko... ;)
Super jednak go wspominam i mam nadzieję, że jeszcze go kiedyś powtórzymy... 

A tymczasem pozdrawiam Was ciepło!!!
Niestety choroba mnie dopadła i leżę dzisiaj cały dzień i próbuję dojść do siebie i zrobić tego wpisa... ;)

Buziaki...

:)

4 komentarze:

  1. Ślicznie wyglądasz w tym stroju ! :) A do brata trochę podobna jesteś ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Owoce morza- niczego tak nie uwielbiam jeść jak wszelkie dania w roli głównej z tymi składnikami! :)

    OdpowiedzUsuń